Z polszczyzną Ważyk miał poważne kłopoty. Aleksander Wat mówił, że we Lwowie komuniści chcąc oddalić pozór jakiejkolwiek rusyfikacji, w tym Borejsza, „bąkali po ukraińsku”, ale bardzo prędko z tego zrezygnowali, i „zaczęli wszyscy mówić jidysz”.
„Stara gwardia z Ziemiańskiej na socjalistyczne salony przenosi wraz ze zwyczajami elegancję, widoczną nie tylko w sposobie bycia, ale i w stroju” – zachwycony na zachwyty natrafiłem w książce Aleksandry Szarłat „SPATiF. Upajający pozór wolności” (2022). Kazimierz Kutz także zachwycony: przy każdym stoliku siedział ktoś z księstwa, ktoś znakomity.
Nie sądzę, abym szybko natrafił na bardziej atrakcyjny pamflet na peerelowską elitę, tak ją negliżujący i ośmieszający. I kompromitujący. W 1955 roku w klubie SPATiF-u zasiadł mistrz Janusz Minkiewicz. Oraz Antoni Słonimski.
Wspominek aktorki: W nowych opiętych dżinsach „usiadłam, jak zwykle zaproszona do stolika przez najwyższej klasy przedwojennych i powojennych intelektualistów”, przyglądali się metce wszytej z tyłu spodni, i w końcu Słonimski zawyrokował: „To chyba jest jej adres”.
Oczarowana wspomina: oficjalne źródła przemilczały Katyń, ale rozmowy spatifowskiej starszyzny są niemal odpowiednikiem uniwersytetu. Starszyzna, to Minkiewicz, Słonimski i Ważyk. Przy stoliku Minkiewicza – pisze – „powtarzano, co kto słyszał w Wolnej Europie albo przeczytał w zagranicznej prasie”.
