Twarde sprzeciwianie się szaleńczej polityce ekoterrorystów i neomarksistów to jedyna szansa na uratowanie nie tylko Polski, ale i Unii Europejskiej zdominowanej dzisiaj przez lewackich szaleńców, którzy ubzdurali sobie, że uratują całą planetę.
Atak na biuro poselskie szefa MON Mariusza Błaszczaka jest moim zdaniem takim symbolicznym rozpoczęciem kampanii wyborczej przez Tuska i jego polityczną ferajnę. Najwidoczniej fani totalnej opozycji świetnie zrozumieli, o co chodziło Tuskowi, kiedy podczas konferencji prasowej puścił do nich oko, mówiąc:
– Mamy w naszych szeregach Sławomira Nitrasa i nie zawahamy się go użyć.
Wygląda na to, że nie tylko lato, ale i wiosna tego roku będzie gorąca, bo gdy słucha się kolejnych wystąpień Tuska, można odnieść wrażenie, że bardziej niż na wygraniu demokratycznych wyborów zależy mu na wywołaniu w Polsce wojny domowej, na zgliszczach której dorwie się do władzy. Wiadomo przecież, że wśród zwolenników PO nitrasopodobnych chamideł jest ci dostatek. Skoro więc hucznie wystartowali z kampanią, to za trochę zapomnianym już bardem Warszawy Jaremą Stępowskim zaintonujmy:
Bomba w górę, proszę państwa, bomba w górę!
Trza mieć nosa, trzeba wyczuć koniunkturę.
Już roztrząsa ten dylemat każdy gracz:
jak masz stawiać, na ogiera czy na klacz?
Niestety rasowych ogierów w polskiej polityce jest jak na lekarstwo i trzeba sobie wprost powiedzieć, że w tym stadzie przeważają raczej wykastrowane wałachy. Niestety dotyczy to także polityków PiS. Ostatnio oniemiałem, kiedy z ust premiera Mateusza Morawieckiego, kreowanego na politycznego jurnego ogiera, usłyszałem takie oto słowa:
– Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto. Ja nie dam się wepchnąć w narrację polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi, wystającymi skałami ponad wody. I co nam się do tej pory całkiem nieźle udaje, niż dać się wpuścić w taką pułapkę.
Ja sądzę, że jest akurat odwrotnie. Twarde sprzeciwianie się szaleńczej polityce ekoterrorystów i neomarksistów to jedyna szansa na uratowanie nie tylko Polski, ale i Unii Europejskiej zdominowanej dzisiaj przez lewackich szaleńców, którzy ubzdurali sobie, że uratują całą planetę. Takimi wypowiedziami szef polskiego rządu zamyka Polsce jakiekolwiek pole manewru w negocjacjach z KE. Premier Morawiecki równie dobrze mógłby powiedzieć, że: sprzeciwienie się forsowanej przez Komisję Europejską zasadzie warunkowości zwanej „pieniądze za praworządność” byłoby jednoznaczne z wyjściem z UE de facto i że on nie da się wpuścić w taką pułapkę.
Otóż, panie premierze, nie tylko mieszanie się UE w „praworządność” jest sprzeczne z traktatem o funkcjonowaniu UE. Już jesienią ubiegłego roku prof. Waldemar Gontarski dowiódł, że:
– Dwie przesłanki pozwalają Polsce w warunkach wojny na Ukrainie odstąpić przynajmniej czasowo od systemu handlu uprawnieniami do emisji [gazów cieplarnianych] (ETS):
1. wprowadzony Traktatem z Lizbony 194 ust. 2 akapit drugi Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej gwarantujący, suwerenność energetyczną państw członkowskich.
2. art. 347 TFUE, zwłaszcza w świetle deklaracji 35 dołączonej do TFUE – regulacja ta oznacza, że szczególnie bliskie stosunki gospodarcze i społeczne między państwem członkowskim (Polską) a państwem trzecim (Ukrainą), zaangażowanym w wojnę, uważane powinny być za wystarczające do zastosowania zawartej w art. 347 TFUE derogacyjnej klauzuli obronnej uprawniającej państwo członkowskie (Polskę) do podejmowania środków niezgodnych z prawem lub celami Unii Europejskiej.
Nie będę zanudzał Czytelnika analizą tych wszystkich artykułów, paragrafów i ustępów. Wystarczy powiedzieć, że premier Morawiecki zza szczelnej zasłony zbudowanej z buńczucznych haseł, patriotycznych uniesień i zapowiedzi twardej obrony interesów Polski zgodził się na wszystko, czego żądała KE. Podpisał się pod zasadą „pieniądze za praworządność”, jak również pod klimatycznym lewackim szaleństwem, rezygnując w 2020 r. z weta i tym samy akceptując szaleńczy lewacki „cel klimatyczny”. Jednym słowem, człowiek, który dzisiaj mówi, że „nie da się wpuścić w pułapkę”, sam w nią wlazł i z tej pułapki bohatersko wymachuje biało-czerwonym sztandarem, sądząc, że w ten sposób zakrzyczy smutną prawdę o polityce całkowitej uległości i kapitulacji wobec zakusów Berlina i Brukseli. Jeżeli twarde trzymanie się zapisów traktatów według premiera „byłoby jednoznaczne z wyjściem z UE”, to znaczy, że dla niego najwyższą wartością jest trwanie w tym szkodliwym dla Polski układzie, nawet wbrew naszym interesom. Jest to postępowanie w myśl powiedzenia: Dla towarzystwa dał się Cygan powiesić albo Nawet szubienica milsza w towarzystwie.
Podstawowy błąd w politycznej narracji Morawieckiego polega na tym, że starał i nadal stara się wmówić Polakom, że pieniądze z KPO to być albo nie być dla Polski. Niemal na sto procent wiadomo już, że rząd PiS tych pieniędzy przed wyborami nie dostanie. Wiadomo również, że zostaną one natychmiast wypłacone po ewentualnym wyborczym zwycięstwie Tuska namaszczonego przez Niemców i szefową KE Niemkę Ursulę von der Leyen. Przecież niektórzy ogłupieni taką narracją wyborcy mogą kierować się następującą logiką: skoro los Polski całkowicie zależy od środków z KPO, a dostać je może tylko Tusk, to z bólem serca trzeba na niego zagłosować albo całkowicie zbojkotować wybory i pozostać w domu. Tymczasem wyborcza batalia toczy się o coś zupełnie innego. Apelowałem wiele razy, żeby Polakom wprost powiedzieć, jaka jest stawka jesiennych wyborów. Pisałem:
– Polacy muszą wiedzieć, o co toczy się ta wielka batalia. Moim zdaniem jeszcze przed wyborami Naród powinien w referendum odpowiedzieć na pytanie: „Czy Pani/Pan godzi się na utratę suwerenności przez Rzeczpospolitą Polską na rzecz europejskiego państwa, w którym decydujący głos będą miały Niemcy?
Morawiecki tak się zagalopował w uszczęśliwianiu KE i Berlina, że zapomniał powiedzieć Polakom, że owszem – na jednej szali leżą pieniądze, ale na drugiej jest suwerenność Polski.
Prawda o rządach Morawieckiego nie zabrzmi wesoło, ale trzeba ją wypowiedzieć. Kardynalnym politycznym błędem było szukanie za wszelką cenę kompromisu z UE i zgoda na dyskusję o praworządności, czyli w obszarze nieobjętym zapisami traktatów o funkcjonowaniu UE. Podjęcie rozmów na ten temat było tak naprawdę przyznaniem KE prawa do ingerowania w polskie sądownictwo i w końcu do narzucania nam konkretnych rozwiązań – jak podyktowana przez KE treść ustawy o Sądzie Najwyższym, którą prezydent odesłał do Trybunału Konstytucyjnego. W latach 2016-2017 premier Beata Szydło twardo broniła interesu Polski i w ogóle nie dopuszczała KE do żadnej dyskusji na temat kształtu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Już w 2016 r. podczas wizyty w Brukseli wprost powiedziała:
– Wprowadzamy w Polsce zmiany dlatego, że w wyniku demokratycznych wyborów polscy obywatele zdecydowali, by właśnie takie zmiany, które zostały zaproponowane przez mój obóz rządzący, zostały wdrożone. Zmiany te wprowadzane są z poszanowaniem polskiej Konstytucji i traktatów europejskich. Spór o Trybunał Konstytucyjny w Polsce jest polityczny, a nie merytoryczny, i jest wewnętrzną sprawą Polski.
W tym samym 2016 r.w Poznaniu podczas uroczystości 1050. rocznicy Chrztu Polski premier Beata Szydło, nie owijając w bawełnę, powiedziała:
– Polska jest państwem demokratycznym, więc dlaczego Unia miałaby zastanawiać się nad demokracją w Polsce? Stara Unia Europejska jest bardzo w sobie zadufana, lubi pouczać, traktuje kraje Europy Środkowo-Wschodniej jako teren, na którym można zrobić dobry biznes.
Strategia polityczna Beaty Szydło była jasna, klarowna i jedynie słuszna. Nie podejmować żadnych rozmów czy prób poszukiwania kompromisów w obszarach nieobjętych europejską legislacją. Niestety najprawdopodobniej ta jej twarda i zdecydowana postawa doprowadziła w 2017 r. do rekonstrukcji rządu, a Jarosław Kaczyński dał sobie wmówić, że na europejskich salonach lepiej będzie się poruszał bankier i światowiec Morawiecki. Widzimy dzisiaj, jak fatalnie to się skończyło.
Pojawiło się jednak ostatnio światełko w tunelu. Jak możemy zaobserwować, Beata Szydło wraca z przytupem, stając się jedną z głównych twarzy kampanii wyborczej PiS. Z ust prominentnych polityków partii rządzącej pada coraz więcej głosów o Beacie Szydło jako murowanej kandydatce w wyborach prezydenckich 2025 r.
To bardzo dobra wiadomość pod jednym warunkiem. Miejmy nadzieję, że powrót Beaty Szydło na pierwszą polityczną linię nie oznacza, że potraktowana zostanie instrumentalnie jako przynęta dla tej części prawicowego elektoratu, która jest krytyczna wobec uległej polityki prowadzonej przez Mateusza Morawieckiego wobec Berlina i Brukseli. Poza tym jest też jakaś zagadka w postawie premiera. Co powoduje, że potrafi odważnie stanąć przeciwko imperialnym zakusom Rosji, a w stosunkach z podporządkowaną Berlinowi Komisją Europejską zachowuje się jak człowiek bez charakteru, żeby nie powiedzieć miękiszon?
[armelse]

[/arm_restrict_content]