W najnowszym wydaniu:

01
Warszawska Gazeta

Cierpienia „świętego” Jerzego S. (męczennika)

Długo zastanawiałem się, czy pisać coś o katastrofie wizerunkowej, jaka spadła na „niekwestionowany autorytet” salonu III RP, a dzisiaj totalnej opozycji. Mowa oczywiście o aktorze Jerzym Stuhrze, który, jadąc swoim lexusem w stanie nietrzeźwym, potrącił motocyklistę i próbował oddalić się z miejsca zdarzenia. Czy wypada kopać leżącego, czy raczej posłuchać tych słów z Ewangelii św. Jana:

– Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień.

Postanowiłem poczekać, aż wypowie się sam aktor, który u schyłku kariery chyba nie o takiej roli życia marzył. W imieniu ojca oświadczenie opublikował w mediach społecznościowych jego synalek Maciej i brzmi ono tak:

– Bardzo żałuję i przepraszam, że wczoraj podjąłem tę najgorszą w moim życiu decyzję o prowadzeniu samochodu. Deklaruję pełną współpracę z organami powołanymi do wyjaśnienia wczorajszego incydentu. Jednocześnie chciałem zapewnić, że wbrew doniesieniom medialnym, nie zbiegłem z miejsca zdarzenia, lecz zatrzymałem się na życzenie jego uczestnika i razem oczekiwaliśmy na przyjazd policji.