Powinniśmy zacząć wreszcie grać na siebie – i tylko na siebie, marzenia o Trójmorzu zostawiając do czasu, gdy zza oceanu znów zaczną wiać przychylne dla tej koncepcji wiatry. To zaś oznacza m.in. konieczność podjęcia twardej gry z Brukselą i asertywną politykę wobec regionalnych partnerów, bo tylko z taką Polską będą skłonni się liczyć.
I. Trójmorze czy Mitteleuropa?
Ostatnie miesiące musiały stanowić kubeł zimnej wody na głowy tych, którzy z wojną na Ukrainie wiążą nadzieje na wywindowanie roli Środkowej Europy, w tym Polski, w geopolitycznej układance. Powinny również być dla naszych rządzących mocnym wezwaniem do refleksji, co należy zmienić w polskiej polityce, byśmy na koniec zostali z czymś więcej niż tylko z plecami obolałymi od poklepywań. Sam upatruję w dziejących się za naszą wschodnią granicą wydarzeniach ogromnej szansy na wzrost znaczenia Polski na arenie międzynarodowej, toteż z tym większym niepokojem odnotowuję rozkład koncepcji Trójmorza, które wszak powinno stanowić naturalną przestrzeń konsolidacji działań na rzecz upodmiotowienia naszego regionu, tak by wreszcie był w stanie w pełni wykorzystać swój potencjał, chociażby po to, by móc skutecznie przeciwstawić się federalizacyjnym, kolonialnym zakusom Brukseli oraz niemieckiej, neoimperialnej dominacji. Niestety, owo Trójmorze – rozumiane jako polityczny podmiot spojony wspólnotą interesów i zdolny do skoordynowanych poczynań na rzecz ich urzeczywistnienia – wciąż w znacznej mierze pozostaje jedynie bytem postulowanym, a nie rzeczywistym.
Powyższe zaczyna dotyczyć nawet Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry), pozwalającej się rozgrywać Berlinowi i Brukseli, podsycającym wewnątrzregionalne partykularyzmy i animozje. A warto nadmienić, iż grupa V4 jako całość jest największym partnerem gospodarczym Niemiec, wyprzedzając nawet Chiny, co powinno się przekładać na odpowiednią pozycję w relacjach z europejskim hegemonem. Wiele mówi się o naszej zależności od niemieckiej gospodarki, zapominając, iż to działa w obie strony – Niemcy są równie zależne od naszego podwykonawstwa, co od importu surowców czy chińskich podzespołów. Tymczasem Olaf Scholz pielgrzymuje do Pekinu, kompletnie lekceważąc swoje środkowoeuropejskie „zaplecze”. Jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy jest brak gry zespołowej po naszej stronie. W efekcie Grupa Wyszehradzka zamiast stanowić spoiwo i „twarde jądro” Trójmorza, przypomina garść rozproszonych atomów, zdolnych jedynie do okazjonalnej, doraźnej współpracy w poszczególnych sprawach, bez szerszej i wspólnej myśli przewodniej. Ten brak strategicznej perspektywy możemy wkrótce przypłacić faktyczną utratą suwerenności w centralizującej się Unii Europejskiej i trwałym osunięciem się do roli eksploatowanej „wewnętrznej kolonii”. Tym samym niemiecki plan stworzenia podporządkowanej sobie Mitteleuropy zostanie domknięty, a nasze pięć minut otrzymane od historii – zaprzepaszczone.
