Ameryka jest podzielona, na dwie części, tak jak podzielony jest cały świat Zachodu, tak jak podzieleni jesteśmy również my, Polacy. Z tym że nasza sytuacja jest chyba jeszcze gorsza, bo nie mamy osób, wokół których moglibyśmy się skupić.
Jak już wielokrotnie zwracałem uwagę, problemy Ameryki są dla mnie o tyle interesujące, o ile odzwierciedlają, przynajmniej w jakimś stopniu, sprawy, z którymi spotykamy się w naszym kraju. Takich zjawisk jest coraz więcej. Nie znaczy to jednak, że ulegamy amerykanizacji, ale że zostaliśmy wprzęgnięci w światowy system, w tym sensie, iż wszelkie brudy, jakie on wytwarza, a ostatnimi czasy wytwarza głównie nieczystości, spływają smrodliwą strugą również na nasze głowy. W dochodach, w organizacji pracy, w kulturze życia codziennego, w stosunku państwa do obywatela, w rozwoju społeczeństwa obywatelskiego nie możemy się równać z Zachodem, którego prominentnym przedstawicielem jest właśnie Ameryka. Ale w liczbie i głębokości „wilczych dołów”, jakie przygotowała rządząca oligarchia dla wolności obywatelskich, zaczynamy coraz bardziej przypominać Zachód.
Spójrzmy zatem, z czym borykają się Stany Zjednoczone, by jak w lustrze, w sposób zapośredniczony, lepiej uchwycić to, co również jest naszą przypadłością, choć ukrytą pod innymi nazwami albo ujawniającą się w kontekstach swoistych dla naszego kraju.
