W najnowszym wydaniu:

01
Warszawska Gazeta

Koturnowo przy okazji pogrzebu

Nie jestem zwierzęciem partyjnym, jest mi to obce, ale wszelkie wybory są dane – wybieramy z tego, co jest na stole, a nie, co w marzeniach i wyobraźni. Podobnie jak Państwo będę wybierał pomiędzy tym, co zachodnie, gotyckie, bliskie i zrozumiałe i pomiędzy pruskim murem i wiecznym, sowieckim wychodkiem za stodołą.

Wojna na Ukrainie jest jak papierek lakmusowy – oddziela ziarno od plew, a w naszym przypadku pozwala oddzielić „zapadników” od sowieciarzy. Od Zachodu, w tym rozumieniu pozytywnym, a więc świata wolnego rynku i równych szans, dużo jeszcze nas dzieli. Dzieli nas mentalnie. Polska „kombinatoryka” jest ciągle pomysłem na życie rodzącej się w bólach klasy średniej, w czasie gdy na Zachodzie jest to przypadłość domokrążców i znanych z powieści Karola Maya (który nigdy nie był na Zachodzie, bo siedział przez długą część swojego życia w ciupie w Prusiech) pedlarów, czyli handlarzy drobniejszego gatunku. Tych państwo traktuje pobłażliwie, bo lepiej niech sobie żyją na marginesie, niżby mieli iść w przysłowiowe „bandyty”. Wojna Rosji przeciw Ukrainie to klasyczny przykład rachunku zero-jedynkowego: jest opresor i jest ofiara, która zaskakująco bohatersko i skutecznie się broni. Nasz logos i etos nakazują, bez dzielenia włosa na czworo, ujmować się za ofiarą, a nie za najeźdźcą.